28 października 2010

mini zajawka...

...aż kipi!








































Łolrajdzik hula aż miło, frontsajdowe zawrotki i baksajdy siedzą, a więcej pewnie przyjdzie z czasem, bo z knurem to trzeba stopniowo i pomału, inaczej kopie po dupie!

Wszystkie foty baj Artur, z którego jeszcze będzie fotograf deskowy, jak na starego rolkarza przystało:P

23 października 2010

the weavers - lonesome traveler

No więc tak, postanowiliśmy z chłopaszkami odwiedzić Szatana, więc zapakowaliśmy się z Majkelem w pociąg i kierunek Wro.Po dotarciu na miejsce zgarnęliśmy jeszcze Czacza, ekipa w komplecie, szybka ogarniawka no i prosto na kwadrat. Tam pierwsza gruba opcja, czyli klatka schodowa -  powiedzmy, że określenie klimatyczna to trochę za mało, żeby ją opisać. Kilka historii z nią związanych, ale to za chwilę.




























 






























Jak to po długiej podróży bywa, trzeba było się trochę zaaklimatyzować. No i tak sobie klimatyzowaliśmy przez kilka ładnych godzin i choć nie łatwo było zwalczyć lenia, w końcu zebraliśmy dupy i ruszyliśmy w miasto, ale to dopiero nocą, bo wiadomo - miasto nocą jest ciekawsze.








































No i rozpoczęła się klasyczna kolarzówa. Byliśmy tu, byliśmy tam, łąki nam jakoś nie podpasowały i ruszyliśmy dalej, żeby w końcu wylądować na wyspie. Szatanek po drodze zapoznał się jeszcze z inwentarzem i najwyraźniej do gustu najbardziej przypadł mu knurek.



















































Powrotu na kwadrat do końca nie pamiętam, za to wiem, że Majkiemu odrobinę za mocno napompował się  ponton i podryfował sobie po Odrze. Na szczęście Pawełek, dobry chłopak, przyświecał mu okazałym księżycem w pełni, a Czaczo zadbał, żeby Michał nie wypadł za burtę i oddychał głeboko przez otwór gębowy.























































Ja natomiast, owinięty w kokon, walnąłem się (nie wiedzieć czemu) w przedsionku, nie rozkładając łóżka, które w sumie dałoby się rozłożyć. No i zaczęło się. Przez resztę nocy, ze wspomnianej wcześniej klatki schodowej, dobiegały stłumione dźwięki napierdalania, przeplatane ze skowytem i płaczem. Majaki albo nie, przekonałem się dopiero nad ranem, kiedy obudził mnie głuchy odgłos zapierdalania po schodach i wrzask pod samymi drzwiami. Maaaaaarjaaaamaaaagdaaaaleeeena, przechodząca w wycie, to samo, które całą noc nie dawało mi zasnąć. No to dziękuję. Pozamiatane.






































Po ogarnięciu tej ciężkawej bani, Szatanek (już jako Sraka) wykonał kilka telefonów, no i dzień, w cieniu czarnego kżirza, zleciał nam bardzo relaksacyjnie. Wieczorem, choć chłopaki nie mieli już siły walczyć z leniem, ruszyliśmy do planu be, gdzie całkiem przyjemnie mi się rozkminiało, a chłopakom najwyraźniej się zamulało, bo mnie zostawili i sobie poszli. Na szczęście Gocha zabrała mnie w odpowiedni nocny bus, chociaż upierałem się, że wrócę tramwajem. I chociaż musiałem mocno trzymać się orurkowania, to dotarłem na kwadrat o własnych siłach, w co sam nie do końca wierzyłem.
 





























Następny dzień, czyli niedzielka, to już wyprawa na breslautattoo konwencję. Okolica sama w sobie godna uwagi, bardzo czilowe miejsce. Warto sobie zobaczyć halę stulecia.




















































Chciałbym ten spot odwiedzić w burzę, bo wygląda na to, że ładnie ciśnie piorunami w tą igłę. I kilka słów o samym konwencie. Drugi dzień, więc już odwiedzających trochę mniej, ale wrażenia jak najbardziej pozytywne. Dużo wystawiających, maszynki bzyczały aż miło, naoglądałem się ciekawych wzorków a najbardziej w pamięci zapadły mi prace chłopaków z nautilusa. I chyba nie tylko mi, co było widać po ilości wyróżnień, które pozgarniali. Aaa, jeszcze papilotki dały niezły szoł, niektóre nawet majtki pogubiły więc git, to mi się podobało!









































No i Gochę jeszcze wyciągnąłem na kilka pstryków, oczywko wszystko w analogu, bo chociaż do Wro przytaszczyłem cały sprzęt, to na miejscu okazało się, że zapomniałem karty pamięci (daaa), no ale na szczęście miałem ze sobą zapas rolek, a jak wiadomo analog nigdy cię nie zawiedzie.






































Potem Gocha zgarnęła sobie jeszcze drugie miejsce w (nie takim znowu) małym kolorowym, więc zajaweczka.








































No i znowu nocny powrót na kwadrat, tym razem również obfitował w niespodzianki. Po wbiciu na klatkę, przyświecając sobie telefonem, prawię rozdepnąłem okazałego szczura, który obsrał się jeszcze bardziej niż ja i wybrał niewłaściwą drogę ucieczki, spadając z drugiego piętra i łamiąc sobie kark na posadzce, malowniczo oświetlonej promykami księżyca, wlewającymi się przez kopułę na samej górze. Romantiko whuj.

Tego wieczoru odwiedził nas jeszcze bosonogi Szaban, który miał polewę, że za każdym razem jak przyjdzie, robię to samo. Dzięki temu było wesoło, choć w okrojonym składzie, bo Krzysztof wcześniej tego dnia zawinął do Kato. Za to później dojechali Maniek i Gruby, a my jeszcze trochę sobie poklimaciliśmy, żeby o 7 rano, po ekspresowej kawie i na szybkości zwiniętym papierosie, wyruszyć do domu. Oczywiście spierdolił nam ten peks, o który nam chodziło, ale za to mieliśmy czas na szopink w szalonym stylu, za ostatnie grosze, w biedzie na dworcu. Bieda rulez. Wracaliśmy lekko odrętwieni i znieczuleni i w sumie to tyle zapamiętałem z drogi powrotnej, bo o tym, że bus wlókł się niemiłosiernie nawet nie warto mówić. Było dobrze, jest co wspominać i wniosek z tego taki, że chwile najlepiej łapać na materiał światłoczuły. Czasem to mało, teraz dużo. Tak to właśnie jest i to musi wystarczyć.




















































Pozdrowienia dla wszystkich wyżej wymienionych!

20 października 2010

ogarniawka

Trochę njusów:

Siadło pierwsze poważniejsze zlecenie pod szyldem DA STUDIOS, taki o spocik wyborczy ogarnialiśmy, ale tu go nie zapodaję, bo to nie miejsce na politykę.

A jak poważna to sprawa widać po minie Artura.


























A tym bardziej Pawła.


























No i lecimy z komerchą: spoty, reklamówki, sesje, kotlety, frytki, śluby, chrzty, komunie, co kto sobie wymyśli, co kto chce. Szczegóły wkrótce.

Dobra, to jeszcze taki mureczek mamy w kck, na roleczki jak znalazł, w sumie to niełatwa sprawa, ale unity siadło aż miło, no i oczywko za chwilę nawinął się społeczniaczyna, co to miał problem. Standard. Wyjebana.






































No i rampka przeszła kolejną metamorfozę, taki wesoły łolik chłopaki ogarnęli, fajnie się po tym śmiga, ale trudne whu, jak ktoś chcę się przekonać to wbijać do kck na strzelnicę:) Aha, foto baj Artur, żeby nie było:P